Quantcast
Channel: WorldWideVet - Weterynarz o globalnym zasięgu
Viewing all 85 articles
Browse latest View live

LASSie Clinic

$
0
0

Wybaczcie długą zwłokę. Od >2tyg robię za prywatnego przewodnika dla mojego brata i jego znajomych. Praca, jak to z Polakami - wyczerpująca fizycznie i psychicznie ;) A, że ciągle w trasie, to nie było czasu na aktualizację :(

Dziś kilka zdań (NARESZCIE!) o LASSie, czyli Langkawi Animal Shelter & Sanctuary Foundation. Miejscu, w którym pracowałem przez cały mój pobyt na Langkawi.
LASSie działa podobnie jak inne organizacje tego typu. Schronisko dla bezdomnych psów o kotów + klinika. Klinika o tyle fajna, że, jak już wspominałem mamy wziewkę i nawet USG :D (z masakryczną głowicą:P)
Główne cele to wiadomo - ABC (Animal Birth Control), AR nie prowadzimy - Malezja jest wolna od wścieklizny. Do tego całkiem sporo klientów prywatnych - dermatologia, zatrucia, połamania (nie prowadzimy ortopedi!), masakryczne "maggot wounds", koci katar, panleuko, itp - czyli wszystko czego po klinice w tropikach się można spodziewać :)

Na stałe pracuje tutaj dwójka wetów - dr Tim (znajomy dr. Yeoh, dzięki niemu po raz pierwszy usłyszałem o LASSie), oraz dr Leslie - Brytyjka, od przeszło roku pracująca dla organizacji. Do tego Sonia; przeurocze dziewczę indyjskiego pochodzenia - odpowiada za karmienie i sprzątanie wszystkiego i wszystkich w klinice oraz studentka weterynarii z Berlina - Laura :)


To jeden z naszych pacjentów - śliczne kocie, niestety złamało łapkę. Właściciel pojawił się dopiero wtedy, kiedy noga przypominała cuchnący kikut... Nie pozostało nam nic innego niż podleczyć biedaka antybiotykami (ceftiofur i metro IV) i amputować łapkę... Oczywiście właścicielowi w międzyczasie o kotku się zapomniało... Maluch został z nami :)


 Kolejny pacjent, tym razem chodząca tajemnica - anemia i osłabienie niewiadomego pochodzenia, na szczęście długotrwała antybiotykoterapia IV postawiła ją na nogi :)


Oto dzielna Laura walcząca z kocimi kulami :P
Wasze kociaki zapewne też spędzają jakieś 50% życia na wylizywaniu sobie jajek. Nie wierzcie im, to taka popisówa! Nie widziałem bardziej brudnego fragmentu kociej skóry niż jego moszna!!! Im starszy kocur, tym czarniejsza! Dosłownie połowę czasu schodziło nam na doczyszczenie jajek, druga połowa na sam zabieg ;)


A tu już Sonia, w ramach szkolenia na pielęgniarkę wet, goli kotkę przed operacją owariohisterektomii :)


Dr Lesley nadzoruję Laurę, przeprowadzającą swoją pierwszą samodzielną OVH :)

Taka frajda - tyle wygrać!


Grupowe wyciąganie larw. Mieliśmy swego rodzaju zawody - kto pobije rekord i wyciągnie ich więcej! Mój rekord to >110 larw z jednej rany! Wszystkie tłuściutkie i paskudne :P

Kolejny członek ekipy-  Lynn; nadzoruje część schroniskową ośrodka + zarządza rachunkami w klinice. Hobby: larwy much!!! Uwierzcie mi, nigdy nie widzieliście takiej mieszanki obrzydzenia i radosnego podniecenia na widok rany pełnej larw! Które można wyciągnąć, wzdrygać się i je wszystkie policzyć :D


Jeden z mieszkańców kliniki - tłusta kicia. Urocza, ale nie lubi ludzi.

Moi sąsiedzi, hobby: zjadanie plastikowych szczotek i szczekanie przez pół nocy :D

Laura i mój ulubiony pacjent - noworodkowy waranik :)

Moja kolejna sąsiadka; hobby: rujkowe miauczenie przez pół nocy na parapecie mojego okna :P


Varanus salvator - egzotyczny pacjent

$
0
0

Przed Państwem waran leśny (Varanus salvator), mój pierwszy egzotyczny pacjent na Langkawi :)
Gatunek powszechnie występujący w Indochinach. Na wyspie, jak i w okolicach ośrodka również. pech chciał, że malucha (bo tej wielkości osobnik to gadzi noworodek) wypatrzył jeden z naszych psów... Na szczęście szybka interwencja Laury, i zestresowany malec został wyzwolony ze szponów (kłów) psiej bestii ;)


Malec był w dobrej kondycji ogólnej, jednak bliskie spotkanie z psem pozostawiło po sobie ślad w postaci rany (kąsanej?) powłok brzusznych, niebezpiecznie blisko kloaki.


Niepokój budziło nie tylko bezpośrednie sąsiedztwo kloaki, ale równie niewielkiego stopnia jej wynicowanie. Na zdjęciu powyżej rana jest już oczyszczona, kloaka również została oczyszczona oraz przepłukana solą fizjologiczną.



Życie dzikiego gada nie należy do łatwych. Na powyższym zdjęciu widzimy uszkodzoną (odgryzioną?) końcówkę ogona. Nie, nie przez naszego psa, ta rana miała już kilka dni. Spod tkanek wystawały kręgi ogonowe.

Z racji (jeszcze) niewielkiego doświadczenia w tego typu przypadkach postanowiłem zwrócić się o poradę do moich znajomych z przychodni weterynaryjnej SALVET. Pracujących tam lekarzyy, jak i całą klinikę mogę polecić z całego serca! Moim skromnym zdaniem pracują tam jedni z najlepszych gadzich specjalistów w kraju !!! :)

Dla zainteresowanych, poniżej podaję szczegóły proponowanej terapii:
- Enrofloksacyna (Baytril) - 10mg/kg mc (rozcieńczone z solą fizjologiczną aby uniknąć odczynów),
- Witamina C - 20mg/kg
- Codzienne kąpiele w rumianku. Rumianku w Malezji brak, pozostało na 10-15-minutowych kąpielach w ~0,5% wodnym roztworze chlorheksydyny.
Do tego intensywne karmienie, aby zapewnić odpowiednią ilość energii do rekonwalescencji. 

Zalecono mi również, kiedy gad już poczuje się lepiej przeprowadzenie operacji amputacji ogona (mojej pierwszej nie na ssaku!).

Stety (dla moich zawodowych aspiracji niestety;) ) rana ogona uległa bardzo ładnej demarkacji i martwy kikut sam odpadł. Ehh, taka okazja przeszła mi bokiem ;)


Końcówka ogona wygląda O NIEBO lepiej.


Eksperymentowałem z różnymi rodzajami pożywienia. Od świerszczy i rybek ze sklepu, poprzez własnoręcznie łapane gekony i owady. Rybka na zdjęciu okazała się trochę za duża dla pacjenta ;)


Ku mojej (i lekarzy z SALVETu) radości, oprócz zagojonego ogona, na razie pojawiła się bardzo ładna ziarnina! :)

Równo tydzień później, w mój przedostatni dzień na wyspie nastąpiło uroczyste pożegnanie z naszym ulubionym pacjentem i wypuszczenie do bajora, tym razem daleko od naszego ośrodka i naszych psów i kotów :)


Pierwsze kroki Laury w dziedzinie medycyny gadów. Lekcja pierwsza - jak trzymać gadzinę, żeby ani tobie, ani sobie nie zrobiła krzywdy. A nawet taki maluszek może dziabnąć wyjątkowo boleśnie, nie pytajcie skąd wiem ;)


Nowa profilówka na FB ;)


Ślicznie, praktycznie już całkowicie wygojona rana na brzuchu.


Ostatnie ujęcie z profilu. I za 15-minut mały potwor powrócił na łono natury :)
Pragnę raz jeszcze podziękować za profesjonalną pomoc lek. wet. Marcie Kamili Marciniak za pomoc w tym niecodziennym przypadku :)

Singapur i Melaka

$
0
0

Skończyła się moja przygoda z Langkawi :)
Półtorej miesiąca zleciało w rekordowym tempie! Będę tęsknił! I za zwierzakami i za świetną ekipą (i wyjątkowo uroczą damską jej częścią;) .

Kolejne 3 tygodnie były wyjątkowo intensywne. W odwiedziny wpadł do mnie brat wraz ze znajomymi :) Urządziłem im małe "Tour de Asia". \

Singapur -> Melaka -> Kuala Lumpur -> Taman Negara -> Cameron Highlands -> Kuala Lumpur -> Siem Reap (Kambodża) -> Bangkok (Songkran!)-> Penang -> Langkawi -> Singapur!

I to wszystko w 3 tygodnie! To było szaleństwo! :D
Zamiast sobie wypoczywać i odpocząć trochę od pracy w klinice, robiłem na prawie pełny etat jako przewodnik!


Odwiedziłem Singapur już po raz trzeci! Pomału czuję się tak jak w domu ;)


Berenika z Bananem :D



Takie tam widoczki z centrum.


Nie wiem czemu, ale jakoś podoba mnie się to zdjęcie ;)


Od lewej: Berenika, Darek (mój brat), autor i Herling :D
Jak nakazuje polska tradycja, brat nie przyleciał z pustymi rekami. Drugi wieczór w Singapurze - melanż z żubrówką na placu zabaw tuż przy dżungli ;) Co by taki Polski akcent był!

Poniżej kilka fotek z Melaki. Druga moja wizyta w tym mieście, odkrywam je na nowo i... wciąż jestem w nim zakochany! Uwielbiam Melakę! Za niesamowity, dekadencji klimat, za Shantaram, za niesamowitych ludzi!


Spodobała mi się nazwa, też nie wiem czemu ;)


Artyzm, artyzm, artyzm!

Kiedyś sobie sprawię podobną rynnę/ogródek! Świetny sposób jak zamienić szaroburą, nieciekawą ścianę w ogródek pełen pozytywnych kolorów!



Nie mam obecnie stałego dostępu do internetu, więc aktualizacje idą jak krew z nosa :/
Następny odcinek będzie o najlepszym ogrodzie zoologicznym w jakim kiedykolwiek byłem! Singapore Zoo Garden! :)

Singapore Zoo - The World's Best Rainforest Zoo

$
0
0

Tak jak w temacie :)
Fotostory z jednego z najlepszych ogrodów zoologicznych jakie miałem przyjemność odwiedzić! W jednym słowie - rewelacja! Inne ogrody, w tym wszystkie polskie powinny brać przykład z Singapuru.
Wstęp, nie tani - 20 SG$, czyli na nasze 50zł. Ale warto! Taka okazja się może długo nie powtórzyć.

W sadzawce, tuż za wejściem pływają sobie płaszczki :)

A kawałek dalej, na wolnym wypasie, bez żadnych łańcuchów, szyb, barier biegają już takie cuda!

Można było sobie zrobić sweet-focię z papugą :)

Albo z... i tu właśnie dałem ciała bo nie wiem co to, a nie zapytałem. Także prośba o ID :)

Kolejna papużka :)

Jakiś mały, rudy ssak. A każdy dobrze wie, że rude jest wredne :P

Co tak zainteresowało zwiedzających?

Taka tam dziwna "jaszczurka" zwana krokodylem sundajskim (Tomistoma schlegelii) wylegująca się kilka metrów pod nimi. Miało toto z 5m długości :)

Kawałek dalej, przed naszymi oczami niezwykły pokaz! Miałem okazję podziwiać gibony w naturze, ale nie w takiej dynamice! Wybaczcie nieostrość, mój obiektyw nie został stworzony do takich ujęć :)


Tutaj już inne gibony, z Zagłębia;) (aka. 'złodzieje wyngla' - Berenika i Herling :)
Tak wiem, Herling pochodzi ze Śląska, ale mieszka na Zagłębiu (i kradnie wyngiel:P).

Wśród zwiedzających wypatrzyliśmy nawet Gandalfa!

Teraz coś dla fanów skorup: Żółw indochiński (Heosemys grandis) :)



A na tym samym wybiegu, tylko nad wodą... Nosacze! (Nasalis larvatus)

Niesamowite stworzenia! Takie dwa ziomki sobie siedziały. Wyglądały jakby były totalnie upalone i miały niezłą fazę! ;)


Wraz z nimi, na jednym wybiegu (!) mieszka sobie... dzioborożec!


Natura jest N-I-E-S-A-M-O-W-I-T-A !

Kolejne skorupy! Tym razem zagadka :) Co to za gatunek/gatunki!

Motylek nie stanowił karmy dla żółwi, a jedynie ją dojadał


Wydra karłowata (Aonyx cinerea) :) Najmniejsza wydra na świecie. Ale i tak niezły śmierdziuch!

Jeden z kolczastych, mikro krzyżaków, które można spotkać w Azji :)
Ostrość daje dupy, wiem (więcej z kita się nie wyciśnie przy makro), ale bokehśliczny :)

Flamingi! :)

Czepiak czarny (Ateles paniscus)

Ogon czepiaków służy im za 5-tą kończynę. Mogą nawet zawisnąć, głową w dół, trzymając się gałęzi jedynie ogonem!

Tu już inny gibon lub coś podobnego ;)

Husiu-husiu ;)


Z tymi mega-długimi palcami wyglądał trochę niczym jakieś monstrum z horroru!


Orangutany! Z malajskiego "Orang Hutan" oznacza "człowiek z lasu". Świetnie przygotowany wybieg! Duży, przestronny. Małpy się mnożą, widziałem kilka matek z potomstwem :)

A w Polsce szara, brudna metalowa klatka... :(



Genialny pomysł! Sieć pomostów i leżanek/hamaków po których swobodnie przemieszczają się orangutany. Ponad głowami ludzi!


Cierpliwa mama z młodym, dosłownie wchodzącym jej na głowę ;)

Na górze zdjęcia widoczna leżanka dla orangutanów.

A tu już nietoperki! :) Spały sobie smacznie ponad naszymi głowami.

Kolejne skorupy!


Waran z Komodo! Podrostek ;)

Drugi co do wielkości żółw lądowy na świecie! Taka tam focie, jak papusia obiadek :)

Wyjątkowo dynamiczne zwierzęta!

Ale mające swój niepowtarzalny urok.

Legwan :)

Kolejne mikro-cudo dostrzeżone w ogrodzie. To też pająk, też cudak. Jednak możliwości mojego obiektywu zostały przewyższone...

Kolejny makro-portret.

Nosorożec sumatrzański (Dicerorhinus sumatrensis) - na bardzo ładnym wybiegu.



Człowiek (w tym przypadku "tylko" Herling:P) kontra bestia! Czyli koncepcja ogrodu zoologicznego bez krat :)

Niedługo część druga :)

Singapore Zoo - część 2

$
0
0

Kontynuacja foto-story z olśniewającego ogrodu zoologicznego z Singapuru!
Coś nie wyszedł im ten kotek za ładnie ;)
Poniżej jego apartament.


Co mnie się bardzo podobało - w ogrodzie jest kładziony duży nacisk nie tylko na edukację zwiedzających, ale i na edukację poprzez zabawę najmłodszych :)

Pan prosto z Afryki równikowej strzegł wejścia do wybiegu geparda.

Zeberki! :)

Kolejne "mast si!" każdego ogrodu - surykatki!

Kto zidentyfikuje ptaka z tego zdjęcia dostanie prezent niespodziankę! (to pytanie dla Ciebie Aniu:)

Żyrafa uciekająca przed dzikim tłumem rozwrzeszczanych małolatów... Serio, takie pisku, okrzyku radości 'bo żyrafa' wcześniej nigdy nie słyszałem... Żyrafa też nie, więc się ewakuowała. 

Lewki :)

W tym ogrodzie nic się nie marnuje. Upuścisz coś na chodnik? Po 10 minutach nie ma śladu!

Kolejna, oczywiście płatna atrakcja - karmienie żyrafy :P
Uwielbiam te ich języki!


Wodne kwiatki

Lądowe kwiatki ;)

Dość old-school'owe ostrzeżenie ;)

Żółw sępi (Macrochelys temminckii) - nie jest to moje najlepsze ujęcie :P

Zgadnijcie czy poniższy kolega (lub koleżanka) jest jadowity czy nie?
(poznacie to po oczach... ;)

Kolejne 'ujęcie życia' Kobry królewskiej (Ophiophagus hannah)

Chrysopelea paradisi

Ahaetulla prasina - zielone cudo!


Gonyosoma oxycephalum

Robaszki!!! :D


Tylko tyle nam lasów deszczowych zostało, czyli zielonych 'płuc' ziemi...

Bufo asper - Żabol! A konkretnie wielka, azjatycka ropucha :)

Tym razem jakaś miejscowa Rana.

'Sarenka'

Kaczuszki :)


Motylki robiące om-nom-nom :)


Nietoperki! Niesamowite doświadczenie oglądać te tajemnicze stworzenia, wiszące tuż na wyciągnięcie ręki. Pteropus vampyrus.


Śpiące w koronach drzew przypominały tajemnicze kokony przybyszów z kosmosu... ;)

Papużka też się trafiła

I lemur co mu się pomyliło z leniwcem ;)

Proste słowa, prosta prawda... czemu nie potrafimy jej zrozumieć...

A mandryle (Mandrillus sphinx) mają jak zwykle wszystko w (wyjątkowo kolorowej) d... :D



Tak to można płatać figle! Świetny wybieg dla szympansów! Do dziś w głowie mam widok szympansów z warszawskiego zoo... na sianie, za brudnymi kratami, oglądające TV... Jak myślicie, gdzie szympans czuje się lepiej?
(oczywiście wspomnienia z Warszawy to już na szczęście historia, szympansy mają obecnie całkiem niezły wybieg:)

Człowiek i natura. Zero krat, zero barier, a jednocześnie bezpiecznie. Tak powinno być!

Plac zabaw :)

I jeden z jego mieszkańców ;)
Każdego roku kilka-kilkanaście osób w Indonezji ginie z rąk (z paszczy) krokodyli... Wiecie co jest tego główną przyczyną? Taki rybak, pomimo ostrzeżeń swoich znajomych, że w tej rzece grasuje krokodyl-ludojad, i tak bez lęku w nią wchodzi i zakłada sieci! Dlaczego?! Bo ma magiczne amulety od szamana! Co go ochronią i jest bezpieczny! Niestety krokodyl nie umie rozpoznać magicznych amuletów... i takiego delikwenta zjada... Po raz kolejny ślepa wiara ludzi doprowadza ich do zguby.


Kotek wieczorową porą :)



Pięć podstaw dobrostanu zwierząt. Pięć zasad. Uczyłem się o nich na studiach, miło mi było je przeczytać tutaj, na drugim końcu świata :)


Pokaz foczych zdolności :)

Las deszczowy czy środek 5-milionowego miasta? :) Wybieg białych tygrysów!


Nie wiem czemu, ale ten tygrysek wydał mi się wyjątkowo uroczy!

Czaszunia już robi większe wrażenie! Pomyślcie jakiej wielkości musi być mięsień żwacz! Jaką siłę nadaje zaciskającym się szczękom! Koty to jednak samobieżne 'cuda' ewolucji pod względem mechaniki!

Kolejne bardzo fajne udogodnienie - zoo mogą zwiedzać również... niewidomi!!! Bo to co widać to nie wszystko! Liczy się też to co słychać, co czuć.

Na koniec zaszczycili nas swoją obecnością gospodarze! Szczerze, jakbym spotkał takiego w naturze, to bym pobił rekord prędkości ;) Choć on i tak dogoniłby mnie nawet bez zadyszki!

No kurcze! Ten kotek jest świetny! Taki infantylny, a zarazem trafiający do ludzi :)

Za kilka dni relacja z... Kambodży ^^

Protesty w Malezji...

$
0
0

Pozwolę sobie podlinkować temat napisany przez moją znajomą, która obecnie również przebywa w Malezji.
Kilka dni temu odbyły się wybory parlamentarne. Wygrała ta sama partia, która rządzi krajem nieprzerwanie od ponad 50 lat (sic!). Grono niezadowolonych z tego faktu zwiększa się bardzo szybko. Opozycja twierdzi, że wybory zostały sfałszowane... (frekwencja 120%!). Kilka dni temu, na wiecu opozycji w Kuala Lumpur zebrało się ponad 100.000 ludzi !!!

Ale więcej wyjaśni wWm dr Ania :)
http://weterynarzbezgranic.wordpress.com/2013/05/10/1732/

Kambodża - cz 1

$
0
0

Relacja z Kambodży :)
Choć byłem tam zaledwie 3 dni (ahh ten napięty grafik) zdążyłem się w tym kraju zakochać! Pomimo przerażającej biedy, wypalonej słońcem suchej ziemi, ludzie sprawiają, że to miejsce jest niesamowite! No i w tym prześliczne Khmerki ;)
Wiem już na pewno, że tam wrócę! Na dłużej.

Naszą krótką wyprawę rozpoczęliśmy na lotnisku w Siem Reap. Jednym z dwóch międzynarodowych lotnisk w Kambodży. Na internetach można wyczytać wiele sprzecznych informacji odnośnie wizy. Jedni piszą, że potrzebne zdjęcie, inni, że nie trzeba. Ja, beztrosko, oczywiście zdjęcia nie miałem :) Musiałem zapłacić za to karę... całego dolara!
Zanim dostanie się stempelek, paszport musi przejść przez ręce ~10 urzędników. Z czego większość nic nie robi, tylko ogląda, coś tam czasem notuje. Najwyraźniej ktoś ważny ma tam dużą rodzinę i musiał znaleźć pracę dla kuzynów ;) Skądś to znam.
Z lotniska szybko do miasta szukać noclegu. Taksówkarz zawiózł nas do swojego 'good friend'. Hotel bardzo fajny, a z ceny 40$/dobę za pokój 2-osobowy zeszliśmy do 8$! Z własną łazienką, wifi, wypas!
Ludzie w Siem Reap doskonale pamiętają krwawe rządy Czerwonych Khmerów. Praktycznie w każdej rodzinie ktoś zginął z ich ręki... Pomimo tak okrutnej historii ludzie starają się żyć dalej, z uśmiechem patrzeć w przyszłość.

Krokodylom już się mniej uśmiecha, ale to popyt napędza podaż, to turyści kupują takie 'pamiątki'.



Kambodża należy do najbiedniejszych państw na świecie, miliony żyją tutaj codziennie za 0,4$/dziennie... Stąd ceny są bardzo niskie, nawet dla Polaka. Małe piwo w barze - 0,5$ :)
A my, aby wspierać lokalną gospodarkę piliśmy go jak najwięcej :)


Wielu ludzi, których poznałem na szlakach opowiadało mi o tym, jakie to cudowne uczycie spędzić miesiąc-dwa na wolontariacie w sierocińcu w Kambodży... Prawda niestety nie jest taka różowa... Ponad 70% tych dzieci ma żyjących rodziców to po pierwsze. Po drugie - ciągła zmiana opiekunów niszczy tym dzieciom psychikę... Co miesiąc nowy 'wujek'. Niestety wiele 'domów dziecka' to tylko kolejna atrakcja dla turystów. Smutne, ale prawdziwe.
No i Kambodża wciąż stanowi bardzo popularne miejsce seks turystyki, w tym dla pedofilów!


Zwiedzamy! Na dwa aparaty! Bo robić zdjęcia jednym jest już nie modne ;)

Poniżej foto-relacja z Angkor Thom, dawnej stolicy imperium khmerskiego, wraz ze słynną świątynią Angkor Wat :)




Miejsce robi niesamowite wrażenie! Ogromny kompleks świątyń zatopiony obecnie w lesie. Rozległe, sztuczne zbiorniki wodne, wysokie wieże - to daje do namysłu jakim cudem architektonicznym było to miejsce w czasach świetności! Do kontemplacji przemawia też fakt, że nawet największe potęgi kiedyś upadają... Czasem sobie myślę, czy moi pra-pra-wnukowie nie będą tak zwiedzać ruin Nowego Jorku albo Paryża...




Urok Angkor Wat psują rzesze turystów. Za dużo to złe określenie, dosłowne MORZE turystów. Wszędzie ich pełno! My się wycwaniliśmy i pojechaliśmy zwiedzać w czasie... przerwy obiadowej ;) Godzina 12 w południe, najgorszy upał, ale było o wiele mniej ludzi i nawet udało się kilka niezanieczyszczonych turystami kadrów złapać ;)




Apsara, czyli idąc za Wikipedią - w mitologii indyjskiej boginki wody, mgieł i chmur :)



Było nieznośnie gorąco! Temperatura na słońcu grubo ponad 40°C. Do tego niespodziewanie wysoka wilgotność - zabójcze połączenie!


Zwiedzająca Bomba ;)


Dzieci bawiące się na ruinach swoich przodków...



Jak są turyści to nie może zabraknąć dla nich atrakcji. Przejażdżka na koniku w Angkor Wat? Proszę bardzo! ;)



Suweniry, suweniry, suweniry!
Khmerowie mają jeden, przeokrutnie irytujący zwyczaj. To pewnie kwestia wychodzenia 'frontem' do klientów. Nie da się, będąc nie miejscowym spokojnie przejść obok jakiegokolwiek sklepiku, baru, miejsca z pamiątkami. Sprzedawcy dosłownie rzucają się w Twoją stronę oferując Ci wszystko co tylko się da. Masz pod pachą półtoralitrową butelkę wody? Nie szkodzi - i tak będą szli za tobą 10-metrów i usiłowali sprzedać wodę ;)
Dla mnie wyjątkowo traumatyczne były małe dziewczynki, które jak najsmutniejszym i najdelikatniejszym głosikiem, z jak największymi oczami jak się tylko da chodziły za mną 'water, sir? Sir... water. Water, sir?" I tak w kółko. Człowiek wymięka, czy to z żalu nad biedną dziewczynką, czy aby mieć spokój;) Ja byłem twardy, nie dałem się! Bo wiedziałem, że jak ulegnę to tylko napędzę interes, aby jeszcze więcej małych dziewczynek męczyło turystów!
Mogę dać napiwek ciężko pracującej kelnerce, uczciwemu taksówkarzowi, ale nie komuś kto się narzuca! Nawet, jeśli jest to mała dziewczynka ;)






Warto było gotować się na tym słońcu dla tych kadrów ;)



Jeden z największych skarbów Angkor Wat to kamienny "arras" ciągnący się na długości ponad 900 metrów, na którym widnieje prawie 20 tysięcy postaci przedstawiających realistyczne sceny z eposów indyjskich Ramajany i Mahabharaty, jak również życie dworu.
Wyjątkowo realistyczny, kunsztowny relief! Można go było oglądać godzinami, niczym najlepszy komiks, albo film sensacyjny! Ile tysięcy godzin pracy tysięcy artystów wymagało jego stworzenie?...











Tylko tyle pozostało z jednego z Siedmiu Cudów Świata...








Turyści odnaleźli kawałek cienia ;)






Wandale wszędzie się znajdą! Ci ludzie nie znają sacrum!


Cholera, kadrowałem to zdjęcie, kadrowałem, a i tak krzywo:P


Za kilka dni część druga! Zrobiłem dużo fotek, więc podzieliłem temat :)

Angkor Wat - część 2

$
0
0

Angkot Wat! Część 2 relacji z Kambodży :)
Opisy ruin były bardzo skromne albo wcale ich nie było, więc przed Wami zdjęcia... ruin ;)
Nie wiem co było czym.

Rozpisywać się nie będę, bo nie ma o czym. Zwiedzanie, zwiedzanie, zwiedzanie. Kompleks świątyń ogromny!

Budda jaki jest, każdy widzi ;)



Płaskorzeźby w wersji mikro.

Ładne panie z fajnymi czapkami :)


Budda w wersji bez głowy.

Gong!

Taki tam artyzm... :P








Kolczaste drzewo :)


Bardzo klimatyczne miejsca! Człowiek się czuł jak Lara Croft w Tomb Raider ;)






Kolejne kujące drzewo.



Miejscowi sprzedawali WSZYSTKO co się tylko dało. Jak już opisywałem wcześniej - lepili się do turystów niczym muchy do g... ;)




Tutaj jeszcze niewinna dziecięca zabawa, ale już za kilka lat te małe dziewczynki przemienią się w postrach turystów i będą im wciskać przez pół dnia 5 magnesów na lodówkę za dolara.


Słynne drzewo Lary Croft :)

Mniej słynny kurczak spod drzewa Lary Croft ;)




A oto przed państwem, w całej swej okazałości - słynne drzewo Lary Croft, tudzież Angeliny Jolie :)

W szerszym kadrze już za kratkami ;)
Miejsce zupełnie nie "jak z filmu" - turysty, turysty i jeszcze raz turysty! Wszędzie!



Tutaj mi się w kard wtryminili! :P







Dla odmiany, dawno Buddy nie było...

Angkor, Angkor i... po Angkorze! Dwa ujęcia z popołudniowej przerwy :)
Wyprawa do miasta po jedzonko :)

Dzióbki :P

A na koniec, coś dla terrorystów ;)
Pajuny są w Kambodży wszędzie! I jest ich masa! Jak widać na zdjęciu, pajęczyny były w wielu miejscach co metr ;) Achh pochodziło by się w nocy z czołówką...





Angkor Wat - część 3

$
0
0

Zupełny brak neta, brak czasu aby do kafejki podjechać :/ Stąd długa przerwa... Ehh Borneo jest świetne, ale mają kiepski opcje internetu ;)

Ostatnie już fotostory z Kambodży :)
Ujęcia m.in ze świątyni Bajon :)

Zwiedzanie po polskiemu ;) Na skróty po starożytnych schodach, bo szybciej.
500 lat powolnego zarastania, więc nic im już nie zaszkodzi ;)

Kiedyś tu były schody do pięknej świątyni położonej w centrum wspaniałego miasta... dziś... Daje do myślenia.

Na szczycie widać wiele rusztowań, praca wre. To dobrze, że ktoś znajduje czas i pieniądze, żeby ratować bezcenne zabytki.



Krówcie, a dokładnie bawoły :)

Buddy :)

Sowa w kadrze!

Herling w kadrze :P

Bajon... niezwykłe miejsce... Te twarze... masz wrażenie czyjejś obecności.

A Sowa znów w kadr włazi ;) I zejść nie potrafi :P

Za Wikipedią, są to twarze Buddy Awalokiteśwary ;)





 Punkt obowiązkowy dla każdej chińskiej wycieczki - sweet focia z twarzą Buddy! Turyści w takich ilościach skutecznie psują nastrój tego miejsca...


Turysty! Turysty everywhere!


Za takie coś bym łapy poucinał! Mam nadzieję, że Rory wpadł pod autobus w swoje urodziny! Wraz z 'troskliwymi' znajomymi ;]



Artyzm ;)



Las jak zaczarowany :)


W Kambodży zbliżał się Khmerski Nowy Rok! Miejscowa młodzież świętuje grami i zabawami :)
Poczułem się jak na WF w podstawówce ;) Postaram się niedługo wrzucić krótki filmik na czym te zabawy polegały :) Ogólnie dużo śmiechu i zabawy! I biegania :)

Makaki i ich opiekun :)



Wybaczcie szczątkową treść, ale za 5min kawiarnie zamykają... Wrzucę niedługo 'update', obiecuję :)

Khmerski nowy rok

$
0
0

Jest i obiecany film. Szału nie robi, ale pokazuje więcej niż zdjęcie.
W ramach obchodów Khmerskiego Nowego Roku miejscowa młodzieży urządza coś w stylu zawodów sportowych, m.in miejscowa odmiana zabawy w berka.
Mamy dwie drużyny po przeciwnych stronach boiska, na środku leży gałązka. Zadaniem jednej z drużyn jest zdobycie gałązki i uniknięcie złapania (dotknięcia) przez członka drużyny przeciwnej, zadaniem drugiej drużyny jest złapać przeciwnika uciekającego z gałązką. Mam nadzieję, że z tego łopatologicznego opisu cokolwiek załapiecie ;)
Miejscowi byli bardzo przyjaźni, zapraszali do wspólnej zabawy! Gdyby nie klapki i jakieś 40st w cieniu, pewnie bym się skusił :)

Kambodża w wersji bieganej:


To nie jest pokaz dla turystów, to oryginalna zabawa khmerskiej młodzieży :)

Również w mieście, w klubowej okolicy można było podziwiać khmerów bawiących się przy miejscowej muzyce :) Uwierzcie mi lub nie, ale oni serio tak tańczyli!


Kambodża - Tajlandia - Malezja - Borneo

$
0
0


Kilka słów o moich dalszych perypetiach :)
Z Kambodży (siam Reap - 1) nocny przejazd autobusem do Bangkoku (2).
W Bangkoku zatrzymaliśmy się na kilka dni, na obchody Songkran, czyli Tajskiego Nowego Roku. Żadnych autorskich zdjęć nie wykonałem gdyż... na te kilka dni cała Tajlandia zamienia się w jeden, wielki śmigus-dyngus! Uwierzcie mi, nasze bitwy na wodę, ganianie dziewczyn z wiaderkami, czy strażacy sikający po domach, to nic z regularną, bitwą uliczną, która toczy się przez te kilka dni w Bangkoku! Pozwólcie, że podzielę się kilkoma zdjęciami z Internetu, aby choć trochę oddać atmosferę tego czasu :)


Całe miasto spływa tysiącami hektolitrów wody! Z samochodu, na samochód, do autobusu, z autobusu, każdy oblewa każdego! I nikt nie ma prawa się złościć, bo zgodnie z tradycją, oblewany dzięki temu będzie miał szczęście :) Starsi, bardziej tradycyjni Tajowie podejdą do Ciebie, zapytają się grzecznie o pozwolenie na oblanie, po czym wyleją miseczkę wody na Twoje plecy i poproszą Ciebie o to samo :)
Młodzi i turyści nie pytają się o zdanie. Każdy ma być mokry! A samemu muszę przyznać, że to ogromna frajda, wynaleźć kogoś w tłumie, kto jeszcze jest suchy i być pierwszym kto go obleje!

Młodzież i turyści inwestują z karabiny na wodę wszelakiego możliwego kalibru :) Od malutkich pistolecików po bazooki na wodę! Oczywiście wiadra, woda prosto z węża, z kranu też była w użyciu.
Dużo zabawy, dużo śmiechu, zero kłótni czy agresji.


Drugą tradycyjną formą witania Nowego Roku jest smarowanie twarzy glinką. Także każdy jest mokry i umorusany od stóp do głów :)
No i nie powiem, oblewanie, bądź bycie oblewanym to świetny pretekst aby poznać nowych znajomych. My w ten sposób poznaliśmy grupę turystów z Polski, przeuroczą parę z Wenezueli i roześmianą parę z Holandii :) 


Nawet jeden dobry film się trafił na YT :)

Po 3 dniach szaleństwa pora było ruszać w dalszą trasę. Szybki przelot na Langkawi - podróż moimi śladami, dziwne wrażenie :)
Ale fajnie było wrócić na wyspę, spotkać się znów z dr Timem, dr Lesley i pozostałymi znajomymi :)
Do tego reszta ekipy miała nareszcie kilka dni na leżing, smażing i plażing ;)

Na sam koniec 3-tyg szaleństwa, trzeba było odstawić brata na lotnisko w Singapurze (4), skąd miał lot do Polski. Ja planowałem lecieć z Singapuru na Borneo, do Kota Kinabalu. Ale... Singapur to drogie lotnisko, bilet w 1str kosztował ponad 300zł, sprawdziłem loty z innych miast i... lot z Kuala Lumpur, 3 dni później - 70zł! (108zł razem z bagażem i opłatą za płatność kartą)! Na Borneo! Za 100zł! Szaleństwo!

Także dzień później, już sam, bez brata pojechałem stopem do Kuala Lumpur (5) (trochę miałem zabawy, aby opuścić miasto, ale się udało:). W KL, nocowałem w najtańszym chyba hostelu w mieście - 10zł/dobę! W pokoju za współlokatora miałem... Polaka! Facet 30lat+, od 6 miesięcy w trasie, Indie, Chiny, Tajlandia, Kambodża, Laos, itp, tylko zwiedzanie. A jak na to zarobił? Jest hydraulikiem! :) W tym momencie pozdrawiam wszystkich absolwentów socjologii, historii, itp. Ciekawe czy Was będzie stać na takie podróże? :P

Po 3 dniach nicnierobienia w KL, ileż można się szlajać po Chinatown (przynajmniej wyczaiłem sklep z najtańszymi browarami w centrum) pojechałem na lotnisko i wieczornym lotem AirAsia dotarłem do Kota Kinabalu (6). Stolicy malezyjskiego stanu Sabah. Miasta, dość sporego, 500.000 mieszkańców, które stało się moim domem na następny miesiąc :)

Przez kolejny miesiąc, byłem pierwszym lek. wet. wolontariuszem w młodym, dopiero rozwijającym się SPCA Kota Kinabalu :) No może nie takim młodym, bo mają >10 lat, ale przez większość czasu działali dość skromnie.
Przez ten czas wiele się wydarzyło, miałem wiele perypetii z nimi. Tych dobrych i tych złych. Ale o tym rozpiszę się następnym razem :)

Wyprawa do Kinabalu Park

$
0
0

Kilka fotek ze skuterowej wyprawy do Kinabalu park :)
Poniedziałki to mój wolny dzień. Park Kinabalu jest tylko ~90km od Kota Kinabalu. W parku żyją ciekawe stwory... jedziemy! :)


Kilka słów o Sabah. Mieszkam obecnie w Kota Kinabalu (KK), wyprawa niedaleka - na mapce, po prawej od KK możecie znaleźć Ranau. To tam :)

Oczywiście Grześ wyruszył w jego standardzie skoro świt, czyli ~13.00 czasu miejscowego. Trasa prosta, wzdłuż jednej z niewielu tras wgłąb lądu.


W tych okolicach trwa obecnie pora zwana przez miejscowych "wilgotno / gorąco". Jak się możecie domyśleć - codziennie jest upał nie do wytrzymania, popołudniami ZAWSZE ulewa. To zadziwiające uczucie, wstajesz rano (czasem mnie się zdarza wstawać przed 13:P) - piękna, słoneczna pogoda. Będąc w mieście, w kilka następnych godzin obserwujesz chmury zbierające się nad pobliskimi górami i zbliżające się. Popołudni, od ~15-16 ulewa. W Polsce taką burzę okrzyknięto by oberwaniem chmury i lokalną klęską żywiołową. Tutaj to codzienność. Uwierzcie mi, takich ilości wody spadającej z nieba w Polsce nie uraczycie.
Głównym minusem logistyki mojej wyprawy był późny start. W górach zaczyna padać o wiele wcześniej... Dzięki temu, miałem okazję spędzić 2 godziny pod wiatą przystanku autobusowego gdzieś w połowie drogi :)


Pewna specyficzna cecha terenów górzystych. Jest chłodniej. A jak pada zaczyna robić się zimno... Znaczy nie zimno w polskim rozumieniu tego słowa, ale kiedy jest +20°C, jesteś przemoczony, nie masz żadnych ciepłych ciuchów, a poruszasz się szybciej niż 20km/h, wiatr jest bezlitosny... Potrafi wyziębić w kilka chwil. Przez kolejne godziny jechałem dzwoniąc zębami i walcząc sam ze sobą czy aby nie zawrócić... Na szczęście wygrałem wewnętrzny bój :) A za jakiś czas wyszło słońce... czułem się jak jakiś zmiennocieplny gad! Zatrzymałem skuter, wyszedłem na słońce i... o jaki błogostan! Cieplutko! Słonko wyszło! Nagle wszystko stało się piękne, kolorowe! Chmury się rozstąpiły, ukazując niesamowity krajobraz :) Błogostan. Jak niewiele człowiekowi do szczęścia potrzeba!


Czyż świat nie jest piękny?! Na liściach widoczne krople po niedawnej ulewie. A Ty, w promieniach słońca obserwujesz, jak pomału zza tajemniczej mgły wynurza się piękny widok :)


Po kilku minutach prostej przyjemności wygrzewania się na słońcu, w końcu się odwróciłem... Za moimi plecami, wcześniej niewidoczna, ukryta w chmurach czaiła się monumentalna Mt. Kinabalu. Najwyższy szczyt Borneo, skromne 4095 m n.p.m. !


Piękna góra! Pięknie byłoby się na nią wspiąć. Niestety, taka przyjemność dla gościa z zagranicy to wydatek min. 600zł (!). Za pozwolenie i nocleg na terenie parku narodowego. Przesada! Wolę sobie 2x wejść na Rysy, na to samo wyjdzie:P
Dzięki przewodnikom turystycznym wejście na Mt. Kinabalu urosło do rangi głównej atrakcji okolicy (sic!). Codziennie setki turystów płacą i się wspinają. Tylko po to, aby zobaczyć wschód słońca ze szczytu. Wspinać się przez pół dnia, po to, aby następnego wstać o 2 rano(!) i wspinać się po ciemku przez kolejne 4h. Nagrodą jest możliwość podziwiania wschodu słońca... w tłumie innych turystów, otoczony brzękiem cykających aparatów, gwaru ludzi. Tfu, dziękuję za takie atrakcje :/


Ogrzany promieniami słońca, pełen pogodnych myśli ruszam dalej. Mt. Kinabalu pojawia się i znika w oparach chmur.


Pięknie!


Zdjęcie nie oddaje widoku w pełni, ale to niebieskie pomiędzy niebem a górami to morze! Jestem jakieś 70km wgłąb lądu!




Na koniec kilka fot zwierzaków jakie spotkałem w samym parku jak i w jego okolicach :)

Czarny Phliogellus sp.

Scolopendra subspinipes

Chaerilus sp.

Rhysida sp. (longipes?)

Zbliżenie na 'buzię' i wielgachną przetchlinkę trzeciego segmentu - cechę charakterystyczną dla wielu przedstawiciele Otostigminae :)

Z Ranau wróciłem do KK drogą okrężną przez Tambunan. Znów się dałem zaskoczyć pogodzie i... zrobiło się ciemno :P Dziwne uczucie jechać samemu, tylko na skuterku przez góry północnego Borneo. Wokół Ciebie zero świateł. Zero ludzi, zero mieszkańców. Tylko pusta trasa przed i za Tobą. I dziwne myśli w głowie 'hmm, gdzieś tutaj w teorii żyją tygrysy... co by było gdyby... hmmm' I tym podobne. Psychika płata figle w tak niecodziennych sytuacjach :)
Żeby mój powrót nie był zbytnio monotonny, po paru godzinach, przejeżdżając przez pasmo górskie nastała mgła :) Mleko! Widoczność może ze 2 metry! A mgła/chmury oświetlone tylko skromnym reflektorem skutera mają ogromnie stymulujący wpływ na naszą wyobraźnię ;) Znów wszelakie sceny z 'The Mist' stanęły mi przed oczami:)

Ale to nie wszystko! Po etapie mgły, nastąpił kolejny etap ochłodzenia i dzwonienia zębami. Zjeżdżając z gór widziałem migoczące w oddali światła Kota Kinabal. Tak blisko! A jednak tak daleko... I tak zimno... Żeby to co zaraz napiszę miało dla Was jakikolwiek sens, muszę opisać pewną specyficzną cechę ciężarówek, którą spotkałem tylko tutaj (choć ja specjalistą od ciężarówek nie jestem:P). Mianowicie wszelakie lori (po naszemu tiry) mają dodatkowo montowane zbiorniki na wodę, którą polewają rozgrzane hamulce, kiedy mają przed sobą kilkadziesiąt kilometrów z górki. Inaczej hamulce po prostu by się spaliły... Ta woda wylana na gorące hamulce oczywiście paruje. Za ciężarówką unoszą się kłęby pary.
Przemarznięty Grześ jest zdolny do czynów zadziwiających. Postanowił na swoim małym skuterku przyczaić się za pomału zjeżdżającą ciężarówką i co chwilę być otaczanym błogim ciepełkiem pary wodnej z hamulców! Smród palonych hamulców wtedy nie przeszkadzał mi zupełnie! Prędkość 20km/h też nie miała większego znaczenia. Ciepło! Cieplutko! Ohh jak błogo!
Zimna górska noc, wokół mnie chmury 'dymu', w czerwono-pomarańczowych barwach (od świateł stopu ciężarówki), znów ciekawy klimat się zrobił.

Takie przeżycia to chyba tylko ja mam! :P

Import bydła z Australii

$
0
0

Wyobraźcie sobie Jumbo Jeta (Boeing 747) wypełnionego... krowami! :)
Kilka tygodni temu miałem niebywałą okazję nadzorować import lotniczy 500 szt (sic!) bydła mięsnego z Australii.


Dr Randolf, lokalny wet współpracujący z SPCA ma bardzo szerokie zainteresowania. Od konfiskowania młodych niedźwiedzi malajskich czy gibonów od myśliwych, którzy 'znaleźli' je w lesie, poprzez pracę w klinice małych zwierząt, aż po obsługę kilku ferm bydła w okolicy :)


Jeden z lokalnych potentatów branży olejowej (plantacje palmy olejowe stanowią ~29% powierzchni stanu Sabah!) postanowił zainwestować skromne 1,200.000 RM w stado zarodowe bydła, co by sobie skubały trawkę pod jego palmami, podwójnie wykorzystując tereny plantacji.
Za ową skromną sumę, zakupił 497 szt 2-letnich jałówek z Australii oraz 3 potężne buhaje do rozrodu. Opłacił również dla nich bilety lotnicze. Mnie nie stać na lot do Australii, a tutaj sobie krowy tak świat zwiedzają! :P


Cały samolot wypełniony był drewnianymi boksami. W każdym znajdowało się po 10 krów. Zwierzęta wiadomo, były dość zestresowane po podróży, do tego dość bojaźliwe, wiadomo, w Australii pastwiska ciągną się setkami kilometrów, krowa nie ma kontaktu z człowiekiem.


Cała impreza trwała od 17 do... prawie 1 w nocy! Trzeba było wypakować wszystkie boksy, sprawdzić stan zwierząt w środku i załadować je na 20 tirów, które do rana miały zawieźć je na farmy. Nie powiem, byłem pod wrażeniem logistyki tego całego wydarzenia. Trzeba mieć głowę na karku aby ogarnąć tak duży import i transport.



Na zdjęciu poniżej dr Randolf :)


Coś o czym nie uczono nas na studiach. Ba, mieliśmy wiele zajęć o wymogach transportu drogowego zwierząt, ale nikt nie wpadł na pomysł, że krowy reż czasem latają :P
Na zdjęciu zaplombowany czujnik temperatury. Jak wiadomo, na wysokości przelotowej samolotów temperatura powietrza wynosi ~ -50°C, więc elementem bardzo istotnym jest zachowanie odpowiedniej temperatury wewnątrz samolotu. W razie wystąpienia problemów zdrowotnych zwierząt po transporcie, dane z takiej sądy stanowią istotny dowód w procesie o odszkodowanie od przewoźnika.


Wózkiem widłowym w wersji XXL ładowano boksy na tiry.

Część boksów, z racji anatomii samolotu była dwupoziomowa. Nie chcieliśmy ryzykować przewozu zwierząt na obydwóch poziomach, drogi Sabah pozostawiają wiele do życzenia... Na lotnisku nastąpiło częściowe rozładowanie, zwierzęta z górnych pokładów były przepędzane na tiry.



Import był przeprowadzony praktycznie bezbłędnie. Jedynie jedna jałówka zaplątała nogę w liny od siatek zabezpieczających boksy - wina obsługi lotniska... Noga na szczęście nie była złamana, krówka po uwolnieniu wstała o własnych siłach :)
W czasie każdego transportu bydła bardzo ważnym elementem jest sprawdzanie czy wszystkie krowy stoją. Leżenie jest po pierwsze oznaką osłabienia, po drugie w warunkach stresowych, jakim jest transport istnieje poważne ryzyko zadeptania leżącej krowy przez jej towarzyszki. Kierowcy w nocy, będą w drodze do farm (jakieś 200-300km od lotniska) informowali o tym, że 3-4szt leżą, ale na szczęście udało im się je nakłonić do wstania (czasem trzeba być trochę brutalnym...). Wszystkie krowy przeżyły transport :) A ja jestem bogatszy o jakże cenne doświadczenie, którego nie nauczyłbym się na żadnym kursie :)

Autostopowe zwiedzanie Sabah - Sukau

$
0
0


 Nie ma drogi do szczęścia - to szczęście jest drogą.
przysłowie buddyjskie.

O samym pobycie w SPCA nie mam się co za wiele rozpisywać. Organizacja bardzo niezorganizowana, podzielona wewnętrznie, skupiona na błędnych celach. Głucha na sugestie...
Jednak poznałem dzięki nimi kilkoro wspaniałych ludzi :)

Miesiąc w SPCA minął w miarę bezpłciowo, niewiele miałem do roboty, ale chociaż karmili dobrze ;) Szczególnie przez pierwsze 2 tyg robiłem praktycznie nic. Wysypiałem się codziennie, zwiedzałem okolicę, źle mi nie było. Po 2 tyg zarząd SPCA się ogarnął i dostarczył obiecane ("będzie na jutro!") narzędzie i leki do operacji. Druga połowa mojego wolontariatu minęła pod znakiem chirurgii :) Kastrowałem i sterylizowałem co się tylko da! Niestety, musiałem też zabijać... Czuję, że eutanazja kilkudziesięciu psów i kotów kilka dni długo jeszcze będzie mi się śnić...

Po "pracy" w SPCA pora na zwiedzanie :)
Zrobiłem spokojnie ze 2000 km stopem po całym stanie Sabah! :)

Pierwsze zdjęcie to typowy widok na trasie. Po lewo palmy, po prawo palmy, i tak po horyzont! Jak wcześniej pisałem - prawie 1/3 stanu pokryta jest plantacjami palmy olejowej.
Jednym z moich celów była wioska Sukau. Położona dokładnie pośrodku niczego :) Nie dociera tam żaden 'pekaes', trzeba kombinować, lub tak jak ja - jechać autostopem. W Sukau kończy się droga, wyobraźcie sobie 42-km ślepej ulicy, także ruch był mocno skąpy. Ale się udało!

Pytacie co jest ciekawego w Sukau? Otóż okazało się, że nic :P
Przewodniki zachwalają, że z wioski można popływać łodzią po rzece Kinabatangan i zobaczyć na własne oczy różne ciekawe okazy miejscowej fauny i flory; w tym nosacze, słonie a czasem nawet i orangutana! Owa rzeka jest ewenementem, gdyż poprzez rozrost plantacji palm, dzikie zwierzęta zostały poniekąd zepchnięte do wąskiego pasu lasu deszczowego wzdłuż rzeki. 
Mnie niestety nie było stać na owo szaleństwo, więc jedynie poszlajałem się po okolicznych lasach ;)
I... nie widziałem nic! Makaki pomijam. Wydeptany park, nic tam nie ma dzikiego. Do tego okazało się, że jestem przysmakiem miejscowych komarów... W 30 sek po opuszczeniu pokoju mogłem naliczyć ich ze 20-30 szt (sic!) siadających mi właśnie na nogach! Nawet mocny, miejscowy repelent ich nie odstraszał! Cóż, tak egzotycznego dania jak ja nie mogły sobie odpuścić :P


W takim ośrodku można dostać łóżko już za 20zł/dobę. Nie mają zbyt wielu odwiedzających, więc zazwyczaj jest się samym w pokoju :)


Kibelek na dworze. Ale był ciepły prysznic :) I miliard komarów :P


Proszę Państwa, oto środek wioski! Sukau to naprawdę wioska. Jest tam jeden sklep i jedna 'restauracja'. Menu liczy cale 4 pozycje, ale za to można zjeść skromny obiad za 3,5 zł! No i nawet tam, pośrodku niczego mają darmowe wifi! :P



A oto i słynna rzeka. Pełno w niej krokodyli, więc musiałem mocno uważać... Miejscowi się śmieją, że jak raz się spróbowało mięsa krokodyla, to teraz one polują na Ciebie szukając zemsty za kolegę :P
Mięsko pyszne, polecam! A krokodyli (żywych) póki co nie widać.



Typowy bungalow w Sabah! Tutaj serio ludzie wolą mieszkać w domach na palach! Na dole masz darmowy parking, miejsce na pranie, na posiedzenie ze znajomymi. A w kraju z tropikalnymi ulewami to dość wygodne, nie powiem :)


Wydostanie się z Sukau okazało się nawet bardziej wymagające niż dotarcie! Nic nie jechało przez jakieś dwie godziny! :P Pospacerowałem sobie trochę poboczem, w tropikalnym słońcu. Zero wody, bo po co, Grześ pić nie musi :P Na szczęście udało mi się zatrzymać pick-up'a który podwiózł mnie ~40km do skrzyżowania z główną, bardziej ruchliwą drogą :)


Widok z paki. Drogi w Sabah są na ogół dobre, ale czasem się ziemia obsunie lub coś i pojawiają się takie 'cuda' jak na zdjęciu. Samochodem nieterenowym tędy nie przejedziesz!


Plantacje, plantacje, plantacje... Smutne to, wiele gatunków jest przez to zagrożona wyginięciem... Ale z drugiej strony trudno im się dziwić. Tak jakby się dziwić Polakom, że wycinali lasy, aby zamienić je w pola uprawne. Olej palmowy to złoty interes, często również jedyne źródło utrzymania miejscowych społeczności.

Za kilka dni (jak internet pozwoli) wrzucę relację z Brunei :)

Brunei Darussalam

$
0
0

Sułtanat Brunei - najnudniejsze państwo świata!
A oficjalnie, jedna z niewielu monarchii absolutnych na świecie. W ramach ciekawostki; jedyną monarchią absolutną w Europie jest... Watykan ;)
Brunei, jedno z najbogatszych państw na świecie. Produkt krajowy brutto PKB na głowę mieszkańca - 2,5-krotnie wyższy niż w Polsce. Kraj w 2005r. był na 5-tym miejscu na świecie(!).


Z Malezji do Brunei można dostać się na kilka sposobów. Ja oczywiście wybrałem najciekawszy i najekonomiczniejszy - autostop oczywiście! :) Bez większych problemów (najdłużej łapałem stopa jakieś 20 min), w ~8 godzin dotarłem z Kota Kinabalu do stolicy Brunei - Bandar Seri Begawan. Geografia okolicy jest bardzo ciekawa, aby dostać się drogą lądową do stolicy od strony Sabah:

  • Pierwsza kontrola paszportu i pierwszy stempelek na granicy pomiędzy malezyjskimi stanami Sabah i Sarawak
  • Druga kontrola paszportu, kolejne stempelki - wjazd do eksklawy Brunei
  • Trzecia kontrola paszportu, kolejne stempelki, znów jestem w Malezji
  • Czwarta kontrola paszportu, kolejne stempelki - wjazd do Brunei właściwego ;)
Razem 8 nowych pieczątek w paszporcie :)

Zanim się rozpiszę o atrakcjach Brunei (a raczej ich braku), muszę Wam pokazać najśliczniejszy grzyb na ścienia jaki w życiu widziałem!!!
Najtańszy hostel jaki udało mi się znaleźć (skromne 75zł/pok), w ścisłym centrum, ciepły prysznic, a w łazience na ścianie grzyb... niczym piękny, zielony mech! Zdjęcia oczywiście nie oddają w pełni kolorów, ale wyobraźcie sobie spacer po wilgotnym lesie, tuż po ulewie. I taki świeżutki, zieloniutki, pachnący mech. To był taki kolor! Aż zatęskniłem za naszymi pięknymi polskimi lasami...



Bardzo ładnie prezentowało się również okno :)
Jestę artystę jak to się mawia na internetach!



Poniżej już relacja z moich 3-dniowych odwiedzin :)
Całę państewko rządzone jest jest Sułtana. Ów sułtan mieszka sobie w skromnej "rezydencji" jedynie 4-krotnie większej od Wersalu! W całym kraju obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu, papierosów oraz zakaz uprawiania hazardu... Papierosy są powszechnie dostępne z przemytu.
Bandar Seri Begawan jest najnudniejszą, najbardziej senną stolicą w jakiej kiedykolwiek byłem! Całość przypomina spokojne przedmieścia z amerykańskich filmów. Zero imprez, praktycznie zero życia nocnego, zero korków, ruch uliczny skromny, pieszych niewielu. Miasto widmo. Jest to idealne miejsce na wychowanie dzieci - zero pokus, bezpiecznie, nudy... Do tego darmowa edukacja, darmowa opieka zdrowotna, brak podatku dochodowego (!), benzyna 1,30zł/L. Tylko jak tam wytrzymać?! ;)



Ewenementem w Azji są również wszystkie szyldy, napisy i znaki drogowe pisane również po arabsku.



Ścisłe centrum stolicy! To miasto bardziej Siedlce przypomina niż Warszafkę ;)

Czy ktoś z wykształceniem architektonicznym pomoże mi rozpoznać style w których dobudowano kolejne poziomy tego cudactwa?


Największymi atrakcjami Brunei są oczywiście... meczety! Mnie meczety nie jarają, naoglądałem się ich wystarczająco dużo w Turcji i Syrii. Pomijam, że w środku nawet nie można robić zdjęć.
Drugą atrakcją jest, rzekomo największa pływająca wioska na świecie! Bardzo rozległe osiedle domków zbudowane na palach.

Zwróćcie proszę uwagę na 'dym' w tle. To nie jest mgła... Część z Was słyszała o sytuacji w zachodniej Malezji i Singapurze... Dym z pożarów lasu z Indonezji skutecznie dusi mieszkańców tych okolic. W Singapurze ostatnio przekroczone zostały wszystkie rekordy stężenia dymu, i już oficjalnie zagraża on życiu starszych mieszkańców... Na Borneo jest lepiej, ale niewiele... Cała okolica jest 'śnięta', zamglona, ciągle czuć swąd spalenizny... Z niecierpliwością czekamy na deszcz, aby to wszystko zmył!


Za cenę 1$ Brunei (~2,5 zł) można wodną taksówką popłynąć do wioski.

Z takiego oto 'parkingu' taksówek. Wkurzają klasycznie już naciągacze, traktujący każdego białasa jako przenośne bankomaty i worki pieniędzy.

Wioska ciekawa, choć zwiedzałem ich już kilka. Relacja z odwiedzin wioski pojawi się w oddzielnym temacie :)
Wracając do Brunei, w wydawałoby się poważnym centrum handlowym, natrafiłem na takie coś...


Jak można w tak bezczelny, perfidny sposób zarabiać na ludzkim nieszczęściu?! Za takie akcje powinno być 20-lat więzienia! Za dawanie fałszywej nadziei i odwlekanie ludzi od terapii... Jeszcze bardziej przeraża mnie, jak bardzo poczytny to zapewne jest autor...
W ramach rozwinięcia, na chwilę obecną nie istnieje ŻADNA skuteczna, alternatywna metoda leczenia chorób nowotworowych... Na internecie znajdziecie mnóstwo publikacji, filmów, książek, itp. Wszystko tam jest pięknie 'wytłumaczone' Nowotwór to grzyb (sic!), nowotwór to choroba krwi (sic!), niedobory, itp. Gdyby to było takie proste, to miliony ludzi nie umierałoby rok rocznie... Te wszystkie teorie to stek bzdur, które mącą tylko ludziom w głowie...


Znów wracamy Brunei ;)
Ta ładna, zielona trawka to nie boisko piłkarskie, a plac zgromadzeń, gdzie od czasu do czasu sułtan przemawia do poddanych. Ehh, Doniek to by tam poharatał w gałę :P


Betonowa łódeczka, nie wiem czemu wszyscy się nią tak jarają. Szału nie robi.


Meczet.


Weekend, wczesne popołudnie, okolica centrum handlowego. Miasto wymarłe, jak po apokalipsie zombie!

To może zabrzmieć dziwnie, ale lubię cmentarze. Lubię odwiedzać stare cmentarze. Jest to doskonałe miejsce na zapoznanie się z miejscową kulturą, jej tradycjami, również aby podziwiać pomniki, które często są dziełami sztuki. W Brunei natrafiłem na mały, dziecięcy cmentarzyk. Nawet nie jestem pewien jakiej religii.

Nagrobki wyglądają zupełnie inaczej niż u nas...
Dla osób lubiących podobne klimaty, polecam cmentarz żydowski we Wrocławiu. Przepiękne, tajemnicze miejsce. Niestety bardzo zaniedbane.

O dziwo znalazła się i świątynia buddyjska! Z tłem w postaci żelbetonu i stali :(

A Grześ, nie byłby Grzesiem gdyby nie wyczaił jakiejś opuszczonej rudery (10-piętrowej) i chaszczów :P

Jestem urban-explorerem amatorem ;)
Niedokończony, prawdopodobnie hotel. Z genialnie zalaną piwnicą! :)



Na wyższe piętra nie udało mi się niestety dostać, gdyż budynek okazał się być zamieszkały... Zapewne przez nielegalnych emigrantów z Filipin.

Słynna wieża zegarowa! (Serio, co w niej słynnego?). Wyczytałem tylko tyle, że wszystkie odległości w Brunei są liczone od niej.

 W Brunei można poczuć się prawie jak na bliskim wschodzie. Arabski alfabet, sułtan, nawet colę mają z Dubaju! Napój colo-podobny o smaku daktyli! Ciekawe doświadczenie dla podniebienia :)



365 dni w podróży! Weterynaryjna rocznica

$
0
0


"Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego czego nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś. 
Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry.
Podróżuj. Śnij. Odkrywaj."
Mark Twain

Zanim podzielę się z Wami kolejną porcją zdjęć z Brunei, muszę Wam coś ważnego powiedzieć! Dokładnie dwa dni temu minęła pierwsza rocznica mojej wyprawy! :) Dokładnie 367 dni temu (licząc od dziś) opuściłem Polskę. Ze ściśniętym gardłem, pełen niespokojnych myśli z jednej strony (czy aby na pewno dobrze robię?!), z drugiej strony czując tą niesamowitą, wewnętrzną ekscytację, wyruszyłem w podróż w nieznane!
Dokładnie w nieznane! Wyruszyłem odkrywać moje wewnętrzne terra incognita, wyruszyłem poznać lepiej świat i samego siebie. Jest to jednocześnie piękniejsze i strasznie stresujące doświadczenie :) Doskonale to ujęła Marissa Mayer

"Zrozumiałam, że najważniejsze w życiu to mieć odwagę porwać się na coś, na co nie jesteśmy gotowi. To straszna rada, poczujecie ucisk w żołądku, ale lepiej poznacie siebie. Albo nauczycie się robić rzeczy, o których nawet nie myśleliście, że moglibyście umieć, albo poznacie swoje ograniczenia."

W czasie mojej podróży, 18-godzinnego transferu na lotnisku w Kijowie oraz przez pierwsze tygodnie towarzyszyła mi jedna piosenka. Za każdym razem gdy ją słucham dostaję energetycznego kopa! :) I wciąż na mnie działa jak mocna kawa! :)


Przez ten rok nauczyłem się bardzo wiele. O sobie. O otaczającym mnie świecie. O ludziach, o relacjach międzyludzkich. Poznałem wielu niesamowitych ludzi, część z nich to moi dobrzy przyjaciele dziś, widziałem niesamowite miejsca, robiłem niesamowite rzeczy:) Zajrzałem wgłąb samego siebie... poznałem swoje limity. Ta podróż to dla mnie nie tylko przejechane kilometry, podróż w przestrzeni, podróż również metafizyczna, po zakamarkach własnej świadomości, własnej podświadomości. Mogę napisać, że odkrywam mój wewnętrzny wszechświat (i dalej go odkrywam!).


W rok odwiedziłem 'ledwo' pięć krajów. Niektórzy z Was pomyślą, że to strasznie wolno. Moi znajomi potrafią zjechać całą Azję południowo-wschodnią w miesiąc... Ale uwierzcie mi, nie chodzi o ilość, a o jakość. Mogę powiedzieć, nie, że zwiedziłem 5 krajów. Ja mieszkałem w tych wszystkich miejscach! I dalej mieszkam ;)


Kilka dni temu jadąc autobusem przez bezkresne połacie plantacji w Sabah, tak mnie natknęło. Krótka rewizja? podsumowanie? mojej przygody;
Przywykłem do widoku palm kokosowych, do 1,5m waranów uciekających przede mną, do monsunowych ulew, do ogromnych krewetek po 20zł/kg, do znajdowania skorpionów w ogródku za domem, do podglądania ogromnych rozgwiazd, czy błazenków-Nemo, do podróży na Borneo za 100zł, do paliwa za 1,90zł/L, do nasi goreng ayam na śniadanie, czy martabak daging na obiad,


do ślicznych dziewcząt uśmiechających się do mnie i mówiących 'hi' (:D), do jabłek po 1,5zł/szt i smoczych owoców po 6zł/kg. Przywykłem do zawsze uśmiechniętych, przemiłych ludzi, do tłumaczenia: - where are you from? - Poland. -oo, Holland, how nice! -NO! PO-land! Not HO-lland ;)


Przywykłem do życia, niczym żółw, z domkiem na plecach. Wszystko co potrzebuję, całe moje życie mieści się do 65-litrowego plecaka, który stał się moim drugim domem. Przywykłem do podróżowania, do przemieszczania się, łapania stopa, poznawania niezwykłych ludzi w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Moja podróż to całe moje życie z okresu roku. Aż się boję w wracać... serio... Boję się depresji po powrocie. Znajoma mi poradziła, aby za wczasu kupić sobie bilet do UK (wszak planuję tam emigrację zarobkową), i w razie kryzysu, zamknąć się w pokoju, wyciągnąć bilet, i trzymając go kurczowo w dłoniach, głośno powtarzać - to tylko transfer, to tylko transfer! ;)

Starczy wynurzeń egzystencjalnych!
Poniżej kilka zdjęć z tego, do czego również się przyzwyczaiłem;) Do tego jak wygląda większość środowisk mojej pracy odkąd podróżuję. Również pewne ostrzeżenie dla tych, co by chcieli wyjechać i ratować biedne pieski i kotki w dalekich krajach; warunki są gorzej niż złe:D
Proszę Państwa, w taki o to sposób spędziłem rocznicę mojej wyprawy!

Zdjęcia z niewielkiego projektu sterylizacyjnego w Lahad Datu.

Ostrzegam, poniżej zamieszczone są zdjęcia śródoperacyjne. Osobom o słabym żołądku nie radzę zjeżdżać niżej.


Sala operacyjna w wydania Borneo:D Do tego masa latających mrówek (akurat rójkę mają), komary, upał +36°C, zero przeciągu, kiepskie oświetlenie, itp, itd. Czyt. standard :P

No to zaczynamy!

Golenie maszynką z hipermarketu, zakupioną za ~25zł. O dziwo działała:P

Pierwsza suka. Operacje rozpoczęliśmy późno wieczorem, latarka czołówka przydaje się nawet chirurgowi ;)


Standardowo, komplikacje. Suka miała cieczkę, także macica była bardzo krucha, wszystko krwawiło jak szalone. Miło było sobie ostatnią, względnie czystą parę spodni upieprzyć krwią! :/


Sala operacyjna nie klimatyzowana!


Aby zapewnić minimum sterylności pola operacyjnego używamy jednorazowych zestawów opatrunkowych. Wszystko sterylne, w środku dwie duże foliowe płachty i kilka wacików. Jak mamy ponadprogramowe krwawienie trzeba otwierać kolejny zestaw.


Podsumowując, podliczając, odkąd wyjechałem przeprowadziłem >200 operacji! :)
(z tego co mi wiadomo, wszyscy pacjenci przeżyli:P)


Kolejna suka była w ciąży. Też standard. Przynajmniej żadnego TVT ani ropomacicza nie było, chociaż tyle!

Dostęp do wody...

Autoklaw w wersji ekonomiczno-mobilnej (!). Jeszcze oczywiście gaz się w butli skończył :P
Gwoli wyjaśnienia, narzędzia sterylizujemy 'na gorąco' parą wodną, oraz 'na zimno' przy pomocy alkoholu i/lub chlorheksydyny.

Chaos, wszędzie chaos i 'burdel' naokoło nas.
Operacje na szczęście przebiegły bez większych komplikacji. Tego dnia wysterylizowałem trzy suki. Dziś dostałem telefon, że kolejne siedem czeka w kolejce!
Jestem w Sabah już ponad 2-miesiące, chciałbym się stąd wreszcie wyrwać, Sarawak, Indonezja czekają, ale no nie ma jak! Ciągle jest coś do roboty! ;)

Bonus na koniec! Kto odgadnie co to za owocek? :) Bo widzicie, na Borneo owoce wozi się taczkami :P


Bonus drugi - mały motylek :) W Cameron Highland widywałem 2x większe, ale ten też niezłe wrażenie robi :)

Floating village

$
0
0

Nareszcie znalazłem wystarczająco szybki internet, aby dodać zdjęcia! :)
Krótka foto-relacja z największej floating village na świecie, czyli 'pływającej wioski' z Brunei :)

Do wioski można dostać się motorówko-taxi za 1B$. Powrót również kosztuje tyle samo. Sama wioska szału na mnie wielkiego nie zrobiła, widziałem już kilka podobnych osiedli ;)


Musicie mi wybaczyć brak tekstu, u mnie już 3-cia w nocy dochodzi, a rano wyruszam w dość daleką drogę do Indonezji. Jak się zaszyję w jakimś hostelu rozpiszę się więcej, obiecuję! :)
Tymczasem zapraszam do oglądania zdjęć i pozdrawiam z miasta kotów - Kuching!



Komuś skrzypłocza? :)


































Floating village - ver.2.0

$
0
0
Krótki komentarz do mojej wizyty w pływającej wiosce :)
Pozwoliłem sobie wrzucić wszystkie zdjęcia raz jeszcze, także Ci co tylko obrazki oglądają mogą sobie podarować ten news ;)


Jak już pisałem w poprzednim poście, wioska szału nie robi. Ale po ponad 365 dniach w trasie nie wszystko zachwyca tak jak na początku. Mógłbym rzec, troszku się wypaliłem turystycznie :)


Wioska spora, ale pustawa. Może to wina ramadanu, może smogu znad Indonezji?



Komuś skrzypłocza? :)

W wielu miejscach widać zaniedbania. Ludzie widać wolą się przenosić na stały ląd... gdzie mogą zaparkować auto przed domem, itp.

Klasycznie pełno kotów :)


Błotko! Wioska jest zlokalizowana na mieliźnie, więc kiedy jest odpływ, błękitna woda ustępuje błotku... i śmieciom.

Samotny żółw w pustym akwarium... Tak blisko wolności, a jednak tak daleko. Smutny widok. Niestety w Azji zwierzę ma albo być użyteczne, albo cieszyć właściciela. O dobrostanie zwierząt niewiele tu słyszano. Szczególnie tak 'egzotycznych' jak ta biedna skorupa. A całkiem możliwe, że jak się znudzi, to trafi do zupy.


Już widzę te nagłówki gazet w Polsce; matka naraziła dziecko na śmiertelne niebezpieczeństwo, blablabla, itp. Wyobrażacie sobie taki widok w Polsce? Małego chłopca prującego na swoim rowerku po kilometrach chybotliwych pomostów, które nie mają żadnych barierek, zabezpieczeń? "Jakby wpadł to by się pewnie utopił". Z drugiej strony ciekawa kwestia rozwiązania problemu pijaństwa ;) U nas taki delikwent prześpi się w rowie, a tutaj chlup do wody i po problemie ;)


Kolejny sierściuch! Tym razem nadgryziony czasem i świerzbem.


Wieczorny powrót 'o jednej narcie' mógłby być ciekawy w tych okolicach ;)





Jedną z unikatowych cech Brunei jest nazewnictwo - wszystkie ulice mają nazwy również w arabskich 'szlaczkach'.



Jak odpływ to i śmieci :(




Tak się podpina media w Brunei ;)








Bojka :P


Opcja zaparkowania motorówki pod domem? :D


Nawet tutaj docierają 'koszmarki' architektoniczne. "Super-nowoczesne" osiedle domków jednorodzinnych.


Osiedle jakbym pod Warszawę lub Poznań się przejechał. Paskudztwo :P
Choć z drugiej strony ludzie z wioski wreszcie nie muszą mieszkać w drewnianych ruinach :)



Po krótkiej wyprawie do Brunei, i przy okazji odświeżenia sobie wizy do Malezji (znów 90-dni, kocham ten kraj! :D) powróciłem do Sabah.
Sabah to świetne miejsce! Planowałem tu zostać ~miesiąca, zleciało ich prawie trzy! Ludzie są tu świetni, widoki piękne, karmią mnie, zapewniają nocleg, rozrywki, sporo pracuję, no i te dziewczyny, i jak tu nie zostać na dłużej! ;)
Za kilka dni napiszę o mojej i Randolfa autorskiej wersji "Kac Vegas 4" :D Czyli tygodniowej wyprawie "Tour-de-Sabah" :)


Hangover in Sabah!

$
0
0

Siedem dni w trasie, trójka chłopa, to jest ja, Randol i JJ. Do tego 250kg elektrycznego pastucha na pace i 30L wyjątkowo cuchnącego prebiotyku dla bydła, który jechał z nami w kabinie. Czyli w kilk słowach - nasza autorska wersja "Kac Vegas 4 - Hangover in Sabah" :D

Kilka dni po moim powrocie z Brunei (i nowiutkim stempelkiem na kolejne 90 dni w Malezji w paszporcie), Randolf oświadczył mi, że za kilka dni ruszamy w trasę. Pamiętacie post o imporcie bydła z Australii? Mój przyjaciel, jako wet odpowiedzialny za dobrostan tych zwierząt miał skontrolować warunki panujące na fermach. Do tego kilkoro umówionych pacjentów w Sandakanie, Lahad Datu i Tawau :)

Wyjazd zaplanowany był na wieczór. Rano bardzo wcześnie wstaliśmy, wszak trzeba było się do wyprawy przygotować. W klinice kilka operacji, jeden szczeniak z muszycą rany. Klasycznie właścicielka nie wiedziała kiedy i jak to się mogło stać :)


Robaki mówią 'sieeemaaa!' :P

Robale został potraktowane sprayem, rana oczyszczona i opatrzona. Właścicielka odpowiednio 'skasowana' za zaniedbanie. Drugi szczeniak nie miał tyle szczęścia... Nosówka...


Te smutne oczka już niedługo przestaną się szklić życiem... Niestety, szczeniaki z tak zaawansowaną nosówką nie mają większych szans na przeżycie... Jasne, można próbować, walczyć, przetaczać surowicę czy nawet eksperymentować ze szczepionką na chorobę Newcastle drobiu. Niestety nie w tych warunkach, nie z tymi środkami jakimi dysponujemy...


Ot codzienne rozterki lekarzy weterynarii..

Wyruszyliśmy zgodnie z planem, późnym wieczorem. Planowaliśmy dojechać tylko do Ranau, to jest kawałek za parkiem narodowym Kinabalu i przekimać się u siostry Randolfa. Grześ jednak bardzo lubi jeździć w nocy... po paru kilometrach, zasiadłem za kierownicą i... jechałem do samego rana :) Serio! Jazda w nocy jest dla mnie odprężająca. Wszyscy śpią, nie ma praktycznie ruchu na drodze, nic mnie nie rozprasza, tylko ja, muzyka w tle i trasa przede mną :) A trasa do Sandakanu (naszego pierwszego przystanku) jest piękna, jedzie się przez wysokie góry (hipsometria do 1500m!). Świt, w górach, w trasie - coś pięknego. Zamglone, chciałoby się rzec zaspane jeszcze góry - uwielbiam! Tak dobrze mi się jechało, że dojechałem aż do Sandakanu na 8 rano.

Na mapce poniżej mniej więcej nasza trasa, byliśmy sporo za Tawau, ale wg. google maps nie ma tam drogi ;) Razem w dwie strony ~1500km!
A - Start, Kota Kinabalu
B - Sandakan
C - Semporna (aka Smell'porna)
D - Tawau


W Sandakanie zamieniłem się z Randolfem za kierownicą. Po śniadanku podjechaliśmy do naszej pierwszej klientki. Bogata pani (lekarz:P) w średnim wieku miała problemy z jej owczarkiem niemieckim - guz w okolicy sutków, podejrzenie nowotworu listwy mlecznej.
Co mnie z początku zdziwiło, całkiem spory odsetek klientów Randlofa, którzy zamawiają jego wizyty domowe, to atrakcyjne kobiety ~30-tki. Robiące karierę, często bizneswoman, nie mające czasu na związki, lub z mężem daleko w delegacji. Hmmm... o szczegóły nie pytajcie, ale młody, niezamężny wet w Sabah ma całkiem nieźle ;)

To nasza bryka! Autko świetne! Pali niewiele jak na takie gabaryty, pojemna paka, jedyny minus - automat :/ Automaty są dla bab! :P


Kto z Was nie chciałby mieszkać na takim osiedlu na jakiejś tam wyspie, daleko, "w dżungli", wśród dzikusów? :D



Klasa średnia w Malezji ma się bardzo dobrze. Lekarze, prawnicy, menażerowie, właściciele firm - tutaj o wiele łatwiej o karierę 'od zera do milionera'. Na fotce poniżej tajemniczy JJ, czyli kumpel Randolfa, i od niedawna również mój :) Zawodowo policjant.


Po poranku w Sandakanie, i szybkiej diagnozie (jeśli guz zacznie rosnąć, przeszkadzać suce - potrzebna będzie operacja) wyruszyliśmy w dalszą drogę. Mnie się już pomału włączało 'zombie mode' po nieprzespanej nocce:P A że drogi na Borneo szału nie robią, nam się śpieszyło, więc autem jak i usiłującym zasnąć Grzesiem telepało na wszystkie strony.

Tutaj muszę napisać kilka słów o ekstensywnym chowie bydła w Malezji. Jak już pisywałem, prawie 1/3 stanu Sabah pokryta jest plantacjami palmy olejowej. Jest to złoty interes. Z czasem z hektara zyski są milionowe. Od niedawna część specjalistów przewiduje nadchodzące załamanie się rynku oleju, co sprytniejsi plantatorzy, w ramach dywersyfikacji źródeł dochodów postanowili zainwestować w branżę mięsną. W Malezji zdecydowana większość wołowiny pochodzi z Indii. Jest to mięso średniej jakości. Taki psikus, dla hindusów krowa to zwierzę święte, ale to im nie przeszkadza zarzynać setki tys krów miesięcznie... Cóż, mamona nie od dziś jest największym bóstwem. Do tego dochodzi wołowina z Australii czy Nowej Zelandii, jakościowo bardzo dobra, ale szalenie droga.
Pomyślcie, macie ogromne, zielone tereny, plantacje drzew. Macie sporo gotówki do zainwestowania... Czyż to nie jest genialne? To takie dwa w jednym! Ten sam teren, ten sam areał, a uprawiasz na nim i palmy i hodujesz bydełko! Nie potrzebne ci dodatkowe pastwiska, pomiędzy palmami jest wystarczająco wolnego miejsca :) Bydełko jest w miarę samowystarczalne, potrzeba trochę zainwestować w dodatki żywieniowe, zatrudnić kilkoro pastuchów i gotowe. Plan iście genialny :)


Dla mnie plantacje palm to taki ogromny park. Wyobraźcie sobie, że jesteście taką krówką. Słonko sobie radośnie nad waszymi głowami świeci, wy sobie radośnie wcinacie smaczną trawkę w cieniu palm. Nie wiem czemu, ale miałem skojarzenia, że to taka krowia wersja Edenu, rajskiego parku. Cieplutko, fajniutko, wszędzie pełno smacznego papu, wody pod dostatkiem.
Mogą sobie wcinać trawkę, ziółka, masę innych zielonek co tam rosną, liście palm też im smakują. Mogą się wydrapać ze wszystkich stron o palmę. Dosłownie krowi raj!




Oczywiście wiadomo. Nie jest to raj, a zakład produkcji mięsa, ale... Ze wszystkich miejsc, ze wszystkich farm, moim zdaniem krowy tutaj mają najlepsze życie. Szczególnie, że wypas ekstensywny nie jest tak zdynamizowany jak intensywny i zdarzają się stada, gdzie krowy mieszkają z własnymi córkami i nieraz nawet wnuczkami! A nie tak jak w Polsce; 5 lat intensywnego udoju i do rzeźni...



Naszym zadaniem była kontrola warunków zoohigienicznych na fermach. Pracownicy byli niby szkoleni, ale to są prości ludzie bez jakiejkolwiek wiedzy o hodowli. Z resztą już przywykłem do tłumaczenia oczywistych oczywistości ;)


Na zdjęciu smutny relikt, czym było to miejsce kilkanaście lat temu... Kiedyś piękny, dumny las deszczowy, zamieszkały przez tysiące gatunków, dziś monokultura olejowa...


A oto sprawca tego całego zamieszania! Owoce palmy olejowej. Można z nich robić wszystko! Od oleju napędowego, poprzez olej spożywczy po kremy na zmarszczki!


Jedyny ciekawy przypadek - krowa z hipoglikemią poporodową. Sytuacja już opanowana.


Palmy po horyzont...

Nie powiem, mógłbym pracować w takich warunkach ;)




Poza krówkami na plantacjach pałęta się również inne bydełko, bawoły. Kiedyś wykorzystywane jako zwierzęta zaprzęgowe, dziś na mleko i mięso.



Znów trzeba było tłumaczyć zdziwionemu pastuchowi, że zbyt mocno zaciągnięta uprząż wbija się w nos powodując owrzodzenie..



A tak sobie mieszkają miejscowi pasterze i farmerzy. Warunki skromne, ale prawie każdy śmiga na smartfonie, wrzucając nowe fotki na facebook'a... Ach ta globalizacja :P


Wstydliwe, ale bardzo ciekawskie dziewczyny! :)

Fajne prezentacje co można z palm zrobić, oraz o tym jak życie na plantacji wygląda.




Samczyk :D

Najprzeurocze kapciuszki jakie w życiu widziałem! :P

W ramach przerwy od kontrolowania dobrostanu, wybraliśmy się do biura. Randolf obgadywał nudne szczegóły, a ja się wybrałem z obiektywem na zwiedzanie :)
Natrafiłem na lokalną przychodnię. Całkiem ładną, dobrze wyposażoną, z fajnymi plakatami na ścianach :)

Kalendarzyk szczepień :)

Szczeniaczek, a raczej psia młodzieży zabawiający się w gryzienie moich stóp :)

Znów nam się bawołki trafiły. Tym razem w większej ilości! I wiecie czemu z angielskiego są to water buffalo? Odpowiedź macie na pierwszym zdjęciu (hen powyżej)! One uwielbiają taplać się w błotku :)


Jednym z obowiązkowych elementów wystroju pastwiska jest lizawka :) Krówki liżąc ową lizawkę uzupełniają niedobory minerałów. A do tego wyglądają słodziaśnie! :) Om nom nom nom! :)


Kolejny medyczny przypadek. Poznajecie? To jedna z dziewczyn co z Astrali przyleciała. Po zdjęciu nie widać, ale po akcencie od razu poznać, ze to antypody ;)
Miało dziewczę pecha, przewróciło się na nią drzewo w takcie wichury. Cała jest teraz wypsikana sprayem, aby się rany goiły.



Do tego profilaktycznie antybiotyki domięśniowo. Tutaj w wykonaniu dr. Randolfa.

Pełna profeska:P

Taka ciężarówka, a raczej to co na jej naczepie warte jest skromne kilkadziesiąt tys. PLN.

Pierwotnie, podobnie pewnie tak jak większość z Was, myślałem, że plantatorzy, właściciele plantacji to bezduszne koncerny, dla których liczy się tylko i wyłącznie zysk.
Otóż... tak nie jest! Plantacje często stanowią jedyne zatrudnienie w rejonie. I na owych plantacjach można zauważyć... szkoły! Przychodnie! Puby! A nawet organizowana jest liga piłki nożnej pomiędzy plantacjami:


Właściciele plantacji nie tylko wypłacają (skromne) wynagrodzenie pracownikom. Do tego mają oni dostęp do opieki medycznej, mogą posłać dzieci do szkoły, mogą napić kawy w lokalnym barze. Plantacja zapewnia im dom, wyżywienie, płacę, transport, rozrywkę. Taki po trochu lokalny komunizm :P Ale miło jest widzieć, że pracodawca, czy to z pobudek moralnych, czy z czystego dbania o swój interes (szczęśliwy pracownik to dobry pracownik) dba o swoich podwykonawców.


Część druga naszej wyprawy już niedługo! Póki co "przerobiłem" dopiero pierwsze dwa dni ;)

Hangover in Sabah! Part 2

$
0
0

Kontynuacja naszej wyprawy :)
Wyznajemy z Randolfem pewną zasadę - "work hard, play harder". Po całym dniu spędzonym na oglądaniu i ocenianiu dobrostanu bydła (nie, nie będzie więcej zdrobnień!:P) pora na zasłużony odpoczynek... Ja, przypominam, po może 2 godzinach "snu" w samochodzie. Ale gdzie tam! Wizyta weta to na plantacji wielkie wydarzenie! A raczej doskonały pretekst aby zwołać chłopaków na popijawę! Tak się bawią pracownicy plantacji.
Oficjalnie karaoke z okazji wizyty gości, nieoficjalnie - okazja do hazardu i pijaństwa :D


W Sabah strasznie popularne jest karaoke. To wpływ kultury filipińskiej. Filipińczycy UWIELBIAJĄ śpiewać! Z racji ogromnej ilości imigrantów (głównie nielegalnych) z Filipin, w Sabah na każdym rogu spotkać można bary karaoke. Również jest to jedna z rozrywek na plantacjach.
Plantacje są ogromne, pracownicy mieszkają na nich, są daleko od cywilizacji, więc te miejsca są samowystarczalne.


Co mnie mile zaskoczyło, zarówno do karaoke jak i do hazardu (jakaś chińska gra, nie załapałem zasad) zaproszeni są zarówno menażerowie, zarządcy jak i zwykli robotnicy fizyczni :) Nie ma podziału na klasy, na lepszych czy gorszych.


Razem ~30 chopa, zero kobiet (:P), typowo męski wieczór. Choć dziwnie to wyglądało, jak stado facetów śpiewa piosenki o miłości.


Nielegalny hazard pełną gębą! Przy niektórych rozgrywkach stawka sięgała >1.000zł!
My oczywiście kulturalnie piwka nie odmawialiśmy... tak do 3 rano...


A pobudka była o godzinie 6 rano :D
"Zombie mode" - dzień drugi!


Znów plantacje, palmy, krowy. Do tego zwiedzanie biur i części administracyjnej.


Ośrodek na plantacji, ~140km drogi gruntowej od najbliższej cywilizacji! Zero zasięgu w komórkach, a na miejscu... wifi z satelity :D Ach ta globalizacja!

No i nieziemski widok o poranku!


W pracy :)

Wychudzony buhaj z biegunką. Został oddzielony od stada.

Kto policzy wszystkie muchy dostanie nagrodę! :D

Bo lekarz weterynarii musi się znać na wszystkim ;)
Dobrostan miejscowych kóz też ocenialiśmy.


Randolf vs. zazdrosna kozia mama!

I szczęśliwy koziołek ssący cyca mamusi :)

Po wizytacji kolejnych farm i pierwszym w miarę spokojnym noclegiem na farmie (całe 6h snu!) nadszedł czas na powrót do cywilizacji. Tawau, arena niedawnego 'powstania' zbrojnego, obecnie znów spokojne miejsce. Miasto ~300.000 mieszkańców, a nie ma tam żadnego weta! Tylko Randolf lata samolotem 1-2 razy w miesiącu. Przyjmuje umówionych pacjentów w zaprzyjaźnionym zakładzie groomerskim.


Takiego wystroju nie powstydziłby się żaden zakład w Polsce. W Tawau mieszka wielu zamorznych właścicieli, zarządców plantacji. Mąż w tygodniu mieszka na plantacji, żona hoduje sobie yorka, shih-tzu czy innego toy'a. A piesek musi ładnie się prezentować w torebce :D



Płyn do kąpieli do psiej aromaterapii? Proszę bardzo! Jedyne 72zł za saszetkę!




Ubranko dla pieska? Również nie ma problemu!
W Sabah dominują dwa rodzaje utrzymywania zwierząt. Pies ma albo pracować - stróż, pies myśliwski albo... ma się ładnie prezentować w torebce. Pies nie jest przyjacielem, członkiem rodziny. Pies jest albo narzędziem, albo maskotką.


Najbardziej zniewieściały golden jakiego w życiu widziałem! Ale tak to jest, jak się psu ucina jajka a potem w sukienki przebiera... Faceta! :/


W pełni profesjonalny gabinet przerobiony z psiego fryzjera ;)


Niesamowicie ciekawy przypadek! Pies wygląda jak chodząca śmierć! A podobno bardzo mu się poprawiło od ostatniej wizyty!

Tak oto wygląda pies, którego właściciel zaniedbał pierwsze objawy choroby... Zwykła cukrzyca! Coś co można banalnie zdiagnozować i łatwo leczyć! Ale trzeba chcieć... Szkoda mi psiaka... Ale pańcia go tak kocha, że go ratuje. Lepiej późno niż wcale jak to mówią. W każdym razie, pies jest już na insulinie. Jego stan poprawia się.


W zakładzie, oprócz nowej fryzjery dla yorka (od 300 zł wzwyż) można również pieska przechować na czas wyjazdu. Psi hotel, z cenami jak w naszym hotelu! ;)




TV, klima, zielony dywanik - wszystko aby pieskom się nie tęskniło za pańciami!


Tutaj będziecie się ze mnie śmiać! Ja, biedny emigrant z Europy środkowej wyjechał do dalekiej Azji i... nie wiedział jak spuścić wodę w kibelku! :D Trochę technologii i się człowiek gubi... Za to 'osikałem' sobie spodnie automatem do podmywania tyłka :P


Po całym dniu w klinice pojechaliśmy do hotelu, szybki prysznic, kolacja i na miasto!
Tawau umie się bawić! Napiszę tylko, że wróciliśmy do hotelu po 5 rano :)

Następny dzień -> przeprawa na kacu mordecy do Lahad Datu, kolejni klienci, kolejni pacjenci. Wieczorem kolejna impreza :) Ehh, mógłbym tu żyć :D

Następnego dnia, znów na kacu (:P) Randol podrzucił mnie do Semporny, a sam odjechał w kierunku Kota Kinabalu. Do Semporny zawitałem po raz drugi. Z powodu... pewnego pięknego dziewczęcia o którym nie mogłem zapomnieć :)
Co się dalej wydarzyło nie napiszę, ale dodam, że wróciłem sam, stopem do KK, kilka dni później :)

Podsumowując, przez tydzień, spałem średnio 4h na dobę, przejechaliśmy ~1500 km, z czego gdzieś połowę po drogach nieutwardzonych, wizytowaliśmy kilkanaście farm, na których łącznie żyje ~2000 szt bydła. Wszystkie noclegi, hotele były za nas opłacone, jedzenie praktycznie zawsze za darmo, jeszcze Randolfowi za to płacą! Zaczynam coraz bardziej rozważać przeprowadzenie się tutaj na dłużej!

Za niedługo relacja z Sandakanu! Z mojego prywatnego projektu sterylizacji 20 psów :)
Viewing all 85 articles
Browse latest View live